Okruchy Birmy


Hotelowy pokój w Bangkoku, godzina trzecia w nocy. Z płytkiego snu wyrywa mnie dzwonek telefonu. W słuchawce odzywa się łagodny głos tajskiej recepcjonistki:
"Sir, its your wake-up service"... Szybko zrzucam z siebie resztki snu - tak, to dziś wyruszamy na spotkanie nowej przygody, do Birmy, kraju tysięcy pagód.


Łykamy szybko zaimprowizowane śniadanie, dopakowujemy plecaki i punktualnie o czwartej wychodzimy przed hotel. Na zewnątrz mimo późnej pory miasto wciąż żyje - tu i ówdzie snują się leniwie amatorzy nocnego życia, zaś temperatura ciągle wynosi ok. 30 o C.
Wkrótce pojawia się nasz transport - niewielki minivan - i wyruszamy nim w stronę lotniska. Nowe lotnisko w Bangkoku (oddane do użytku zaledwie trzy miesiące wcześniej) to jedno z największych i najnowocześniejszych lotnisk świata - zadziwia nas swym ogromem i supernowoczesną architekturą. Nie bez problemu odnajdujemy stanowisko odprawy pasażerów taniej azjatyckiej linii lotniczej Air Asia lecących do Rangunu, oddajemy nasze plecaki (urzędniczka przymyka oko na nadbagaż) i niebawem wchodzimy na pokład samolotu.
Przyglądamy się współpasażerom; część z nich to Tajowie lecący zapewne w interesach do Birmy, większość stanowią jednak różniący się rysami twarzy mieszkańcy tego kraju. Białych (czytaj turystów) w samolocie widać niewiele i jest to pierwszy sygnał świadczący wyjątkowości Birmy wśród krajów Azji Południowo-Wschodniej, odizolowanej od reszty świata zarówno przez warunki geograficzne jak też przez panujący tu od wielu lat reżim wojskowy.

Lot do Rangunu trwa nieco ponad godzinę; po drodze przecinamy pokryte gęstymi lasami pasmo górskie oddzielające Birmę od Tajlandii, stanowiące fragment słynnego Złotego Trójkąta - obszaru produkcji i przemytu narkotyków. Wkrótce obniżamy pułap i lądujemy na lotnisku w Rangunie. Przypomina ono swą wielkością i wyglądem nasze Okęcie z lat siedemdziesiątych XX wieku. Dość długo trwa odprawa paszportowa, ale przebiega bez problemów i już po pół godzinie jesteśmy na birmańskiej ziemi. Tuż za celną bramką przeżywamy dreszczyk emocji; czy pojawi się przy wyjściu z lotniska nasz zamówiony kierowca, z którym będziemy przez następne 2 tygodnie podróżować po Birmie.
Jaka jest nasza radość, gdy w niewielkiej grupce oczekujących na pasażerów widzimy człowieka z tabliczką: Zbiszek + trzy. Witamy się serdecznie z dwoma oczekującymi nas Birmańczykami; jeden z nich, Ohn to kierowca, z którym prowadziłem e-mail'ową korespondencję dotyczącą wynajęcia samochodu na naszą podróż, zaś drugi, Thun to jego przyjaciel, również kierowca. Po wstępnej wymianie zdań okazuje się, że nasze plany podróżnicze nieco ulegają modyfikacji; 2-tygodniowy objazd Birmy odbędziemy z Mr Thunem, gdyż mój pierwotnie zamówiony kierowca w ostatniej chwili otrzymał intratną propozycję podróży z Angielkami w tym samym czasie... Zgadzamy się na te zmianę (nie mamy wielkiego wyboru), gdyż nasz nowy kierowca wygląda sympatycznie, a Mr Ohn zapewnia o jego fachowości i doświadczeniu...

Przed lotniskiem na parkingu czeka na nas pojazd, w którym spędzimy przez najbliższe 2 tygodnie sporo czasu. Jest to już dość wysłużony minivan marki Toyota. Nasze plecaki szybko lądują w bagażniku samochodu i ruszamy w stronę miasta. Droga z lotniska do centrum miasta wygląda dość porządnie; nic na razie nie zapowiada fatalnych nawierzchni, o których piszą wszyscy podróżnicy odwiedzający Birmę. Ruch o poranku niewielki; głównie są to riksze i motorowery, podstawowe środki transportu w tym kraju. Na przedmieściach widać sporo zieleni; parki z jeziorkami, drzewa wzdłuż ulic wywierają przyjemne wrażenie. Jednak im bliżej centrum, tym zabudowa zagęszcza się, odsłaniając prawdziwe oblicze śródmieścia Rangunu. Są to najczęściej kilkupiętrowe kamienice z czasów kolonialnych w stanie dość mocno nadszarpniętym zębem czasu. Nawierzchnie ulic i chodniki w centrum są mocno podniszczone; ich czystość także pozostawia wiele do życzenia. Sklepy jedynie miejscowe (nie widać żadnych firm zagranicznych) o skromnych witrynach i równie skromnym asortymencie towarów. Rodzynek w tej nie najciekawszej architekturze śródmieścia stanowi usytuowana na głównej arterii pagoda Sule, wyróżniająca się spośród otaczających ją budynków złoconą kopułą z iglicą.
Podjeżdżamy pod nasz uprzednio zamówiony hotel o dumnej nazwie White House, zostawiamy w nim plecaki i ruszamy samochodem z naszymi kierowcami "na miasto". Pierwsze kroki kierujemy do dwóch świątyń usytuowanych na obrzeżu centrum, stanowiących dla Birmańczyków żywe miejsca buddyjskiego kultu (90% mieszkańców Birmy to wyznawcy buddyzmu). W pierwszej z nich, pagodzie Chauk Htat Gyi znajduje się największy w Rangunie posąg leżącego Buddy. Zdejmujemy przed wejściem do świątyni buty (to zwyczaj obowiązujący we wszystkich budowlach buddyjskich) i wchodzimy do jej wnętrza. Przyglądamy się modlącym buddystom, składającym przed posągiem swe ofiary z ryżu, warzyw i kwiatów lotosu. Wsparty na dłoni Budda ma zamyślony wyraz twarzy, jednak naszą główną uwagę przyciągają jego stopy, misternie ozdobione piktogramami o symbolicznej treści. Wkrótce pojawia się obok nas usłużny, mówiący po angielsku Birmańczyk, który stara się zostać naszym przewodnikiem po świątyni. Dziękujemy uprzejmie, mamy wszak własnego przewodnika - kierowcę.

Nieopodal znajduje się świątynia Nga Htat Gyi, z ogromnym posągiem siedzącego Buddy. Panuje tu również modlitewna atmosfera; główny posąg otaczają mniejsze ołtarze z figurami Buddy, gdzie wierni składają swe dary i datki pieniężne. Okrążamy świątynię, chłonąc atmosferę tego miejsca.
Jednak południowe godziny dają się nam we znaki - temperatura wynosi dobrze ponad 30 oC - wracamy więc do naszego hotelu, aby się w nim zakwaterować. Pokoje są skromne, jednak z niezbędną klimatyzacją, atrakcję hotelu stanowi restauracja usytuowana na najwyższym piętrze z widokiem na miasto. Widok ten potwierdza nasze pierwsze wrażenia - centrum Rangunu to gęsta siatka ulic z budynkami o odpadających elewacjach i balkonach z suszącymi się ubraniami. Na dachach domów widać jednak dość liczne olbrzymie anteny satelitarne - to jedyna możliwość dopływu informacji z zewnątrz w kraju, w którym jest tylko jedno słuszne źródło informacji - telewizja rządowa.

Oglądając panoramę miasta zauważamy w oddali zielone wzgórze, z którego wyrasta olbrzymia złota pagoda. To najważniejszy zabytek Rangunu, a zarazem najświętsze miejsce dla wyznawców buddyzmu w Birmie - pagoda Shwedagon. Świątynia ta będzie zwieńczeniem naszego pierwszego dnia pobytu w Birmie. Na razie jednak głód daje nam znać o sobie, więc udajemy się z naszymi kierowcami na obiad. Nasi przewodnicy wybierają restaurację usytuowaną nad brzegiem rzeki, z dala od ruchliwego śródmieścia. Spożywamy tu miejscową specjalność, kaczkę popijając najlepszym birmańskim piwem, Myanmar beer, przyglądając się jednocześnie życiu rzeki. Posileni ochoczo ruszamy na dalsze zwiedzanie miasta. Najpierw udajemy się do usytuowanej nad brzegiem rzeki pagody Botataung, zwanej Pagodą Zwierciadlaną. Nazwa pochodzi od wystroju wnętrza świątyni; tworzą go tysiące małych i większych luster pokrywających ściany pomieszczeń. Oczywiście w licznych zakamarkach świątyni znajduje się wiele posągów Buddy, do których wierni modlą się na wiele sposobów, m.in. próbując wrzucić swe prośby spisane na karteczkach do specjalnie zawieszonych przed posągami ozdobnych mis. Próbujemy i my wrzucić kartkę z prośbą o pomyślną podróż po Birmie, za kolejnym razem udaje się nam...

Zapada powoli zmierzch, spod Pagody Zwierciadlanej przemieszczamy się na północ miasta. Docieramy do oryginalnej konstrukcji zbudowanej na jeziorze królewskim - Karaweik Palace. Jest to restauracja rządowa (niestety), zbudowana w kształcie łodzi - mitycznego ptaka. Aż lśni od złota; jest wykonana na wzór barki monarchy. Wieczorami odbywają się tu pokazy tańca birmańskiego. Naszym celem nie jest jednak rzęsiście oświetlona restauracja (sam wstęp kosztuje kilkadziesiąt dolarów), lecz widoczna w oddali pagoda Shwedagon. Wkrótce docieramy do podnóża wzgórza, na którym znajduje się pagoda i idąc po wielu stopniach szerokich schodów obramowanymi licznymi sklepikami z dewocjonaliami dochodzimy do głównego tarasu świątyni.
Pierwsze wrażenie jest porażające! Przed nami wznosi się na wysokość 100 metrów olbrzymia stupa w kształcie dzwonu, pokryta 25 tonami złota, ozdobiona 7 tysiącami szlachetnych kamieni, w tym 76-karatowym diamentem na szczycie. Podobno w jej wnętrzu kryje się jedna z największych relikwii buddyzmu - 8 włosów Buddy. Wokół głównej stupy rozmieszczone są setki mniejszych i większych posągów Buddy, usytuowanych w ozdobnych niszach lub specjalnych pawilonach. Przed tymi posągami modlą się wierni; przynoszą kwiaty, żywność, palą trociczki, polewają figurki wodą, kontemplują. A zarazem toczy się tu życie towarzyskie, spotykają się całe rodziny lub znajomi. Przyglądamy się w wieczornym oświetleniu temu miejscu, chłonąc jego niezwykłą, jedyną w swoim rodzaju atmosferę. W trakcie wędrówki po tarasie świątyni spotykamy dwóch młodych mnichów, z którymi udaje się nawiązać rozmowę. Okazuje się, że wiedzą co nieco o Polsce... Czas i miejsce są na tyle magiczne, że z trudem, powoli, Shwedagon opuszczamy przyrzekając sobie, że powrócimy tu jeszcze raz za dnia. Ale już następnego rana rozpoczynamy nowy rozdział birmańskiej przygody - podróż na wschód kraju.

Po niemal całodziennej podróży przez nadmorskie niziny Birmy późnym popołudniem docieramy miasteczka Kyaiktiyo, a następnie do niewielkiej osady Kinpun usytuowanej u podnóża gór, w których znajduje się jedno z najważniejszych sanktuariów tego kraju, zwane Złotą Skałą. To miejsce wyjątkowe - cel wielu tysięcy pielgrzymów z różnych stron Birmy. Na świętym wzgórzu, na głazie zawieszonym na przepaścią i oklejonym złotymi płatkami, stoi kilkumetrowa pagoda. Legenda głosi, iż powstała już 2400 lat temu; zbudował ją pustelnik, który przywędrował tu z włosem Buddy, stanowiącym dla wyznawców buddyzmu największą relikwię. Wierni twierdzą, iż Złotą Skałę chroni przed runięciem w przepaść ów włos... Aby dotrzeć do sanktuarium, trzeba najpierw pokonać kilkaset metrów w pionie, jadąc krętą, wyboistą drogą miejscową ciężarówką. Sama podróż jest już dużym przeżyciem - mamy możliwość przyjrzenia się pielgrzymom, pochodzącym z różnorodnych plemion: Birmańczykom, Karenom, Szanom, Monom i wielu innym. Po godzinnej jeździe ciężarówka kończy jazdę; dalej w stronę widocznej już Złotej Skały ruszamy pieszo (można być także przeniesionym przez usłużnych tragarzy lektyką). Wreszcie docieramy do bramy sanktuarium i dostrzegamy niewielką skrzącą się złotem, zwieńczoną pagodą skałę, będącą "sercem" tego miejsca. Wokół widać licznych pielgrzymów: niektórzy modlą się przed pagodą, inni kontemplują rozległe widoki rozciągające się ze szczytu wzgórza, jeszcze inni wypoczywają w cieniu drzew, posilając się po wielogodzinnej pielgrzymce. Teren sanktuarium jest dość rozległy; znajdują się tu liczne schronienia dla pielgrzymujących oraz kapliczki towarzyszące głównej pagodzie. Mimo zwyczajnego dnia odczuwa się wyjątkową atmosferę tego miejsca; szczególne ceremonie odbywają się tu podczas pełni księżyca, kiedy platforma jest rozświetlona tysiącami świec, ofiarowanych przez wiernych zgromadzonych wokół pagody.

Kolejnym etapem naszej podróży jest stan Szan, położony w górzystej, wschodniej części Birmy. Aby tu dotrzeć trzeba wspiąć się setkami serpentyn szutrową drogą na wysokość ok. 1500 metrów n.p.m.; jazda wieczorem wąską drogą dostarcza nam wielu szczególnych emocji. Góry tej części Birmy przypominają nieco nasze Bieszczady; są pokryte gęstą roślinnością, wśród której kryją się niewielkie wioski mniejszości narodowych. Jedną z takich wiosek, zamieszkaną przez plemię Palaung, postanawiamy odwiedzić, wybierając się z przewodnikiem na jednodniowy trekking w głąb gór.
Sama wędrówka przez góry dostarcza nam wielu wrażeń. Podziwiamy łagodny górzysty krajobraz usiany białymi pagodami, oglądamy poletka miejscowych wieśniaków, uprawiających na ich ryż, sezam i herbatę. W samej wiosce witają nas najpierw dzieci, oczekujące otrzymania słodyczy lub innych drobiazgów. Dzięki przewodnikowi mamy okazję zajrzeć do miejscowych chat; możemy obejrzeć w nich skromne wyposażenie wnętrza, składające się głownie z paleniska i miejsc do spania, spróbować miejscowej herbaty oraz przyjrzeć się bliżej ubiorom członków plemienia Palaung.

Następnego dnia kontynuujemy poznawanie mieszkańców stanu Szan, lecz żyjących w zupełnie odmiennym krajobrazie. Docieramy nad położone wśród gór jezioro Inle, które jest miejscem zamieszkania plemienia Intha. Ludzie z tego plemienia mieszkają w wioskach zbudowanych wprost na płytkich wodach jeziora. Wioski są samowystarczalne; oprócz domostw znajdują się tu szkoły, świątynie, klasztory, warsztaty rzemieślnicze, targ, a także pływające ogrody, w których miejscowi uprawiają np. pomidory. Pływamy łodzią od wioski do wioski, przyglądając się życiu ich mieszkańców, podziwiając kunszt rzemieślników wytwarzających wyroby ze srebra, jedwabiu, bambusa, czy metalu. Oglądamy codzienne życie miejscowego targu, zaglądamy do dużej buddyjskiej świątyni zbudowanej wprost na wodach jeziora. Jednak największą atrakcją na jeziorze Inle są miejscowi rybacy, a dokładniej mówiąc, sposób ich wiosłowania. Otóż jedynie tu można zobaczyć rybaków wiosłujących... nogą, zmyślnie owiniętą wokół wiosła. Podziwiamy szczupłe sylwetki rybaków, utrzymujących się bez problemu na chybotliwych łódkach, próbujących coś złowić dla swojej rodziny. Ich charakterystyczny widok dopełnia obrazu życia mieszkańców jeziora Inle, który na długo pozostanie w naszej pamięci...

Kolejnego dnia po całodziennej jeździe przez góry i niziny docieramy do królewskiego miasta Mandalay, położonego na brzegu głównej rzeki Birmy, Irawadi. Mandalay to dawna stolica Birmy, przeżywająca swój rozkwit w XIX wieku, a obecnie tętniące życiem półmilionowe miasto z największą w kraju liczbą mnichów buddyjskich. Odwiedzamy jeden z największych klasztorów buddyjskich, gdzie jesteśmy świadkami procesji mnichów, powracających z porannego obchodu po mieście z misami z jadłem, otrzymanym od mieszkańców Mandalay. W przyległej dawnej stolicy królewskiej, Amarapura przechadzamy się po zabytkowym, liczącym 150 lat moście z drewna tekowego, przyglądając się życiu ludzi mieszkających wokół jeziora, które przecina most. Docieramy do kolejnego, położonego nad Irawadi miasta królewskiego, Sagaing, gdzie z miejscowego wzgórza, zwieńczonego bogato zdobioną świątynią Sun Oo Pon podziwiamy rozległą panoramę, z licznymi pagodami, doliną rzeki i miastem Mandalay w tle. W promieniach zachodzącego słońca złote i białe kopuły świątyń tworzą niezwykłą orientalną mozaikę przypominającą, że Birma to rzeczywiście kraj tysiąca pagód....

Chcemy zobaczyć jeszcze jedną atrakcję okolic Mandalay - największą na świecie nieukończoną górę cegieł. Ta znajdująca się w miejscowości Mingun budowla, miała być w zamyśle władcy olbrzymią schodkową piramidą, jednak jej budowę przerwało trzęsienie ziemi. Dziś można oglądać masywną podstawę piramidy i wspiąć się na jej ścięty wierzchołek, skąd roztacza się piękna panorama na leniwie płynącą Irawadi i okoliczne pagody, wśród których wyróżnia się biała pagoda Hsibyume z 7 tarasami uformowanymi na wzór mitycznej góry Meru. Oglądamy także dodatkową atrakcję Mingun, ważący 87 ton największy niepęknięty dzwon świata i pełni wrażeń wracamy łodzią do Mandalay, przyglądając się po drodze życiu na rzece i jej brzegach. Resztę dnia spędzamy w mieście, odwiedzając jego najciekawsze miejsca: największy kompleks świątynny, pagodę Mahamuni z kilkumetrowym, oklejonym złotem posągiem siedzącego Buddy, zabytkowy klasztor z drewna tekowego Shaw Inn Bin, pagodę Kutho Daw z 729 białymi kaplicami, kryjącymi tablice, na których wyryto teksty kanonu buddyjskiego "Tripitaki". Tuż przed zachodem wspinamy się na świątynne wzgórze Mandalay, aby w ostatnich promieniach słońca zobaczyć panoramę miasta i okolic z rzeką Irawadi, nad którą ścielą się wieczorne mgły...
Przed nami jeszcze najważniejszy cel wędrówki po Birmie, Pagan. Tu, na lewym brzegu Irawadi powstało w IX wieku miasto, które następnie zostało stolicą olbrzymiego państwa, pokrywającego się w przybliżeniu z terytorium dzisiejszej Birmy. Rozkwit miasta datuje się od XI do końca XIII wieku; w tym okresie na obszarze 400 km2 powstało około 4400 świątyń; do dziś zachowała się połowa ze wzniesionych wówczas obiektów sakralnych. Do Paganu docieramy wieczorem; już pierwsze widoki - wyłaniające się z mroku sylwetki niewielkich pagód położonych przy drodze prowadzącej do osady - są zapowiedzią przyszłych wrażeń. Następnego dnia rankiem ruszamy do wybranych świątyń; już pierwsza z nich, złota pagoda Dhamma Ya Zika zadziwia nas swą wielkością i zdobieniami ścian. Ale prawdziwie silne wrażenia przeżywamy po wspięciu się na górny taras świątyni. Roztaczający się stąd widok zapiera dech w piersiach - wokół z zielonej równiny wyrastają mniejsze i większe pagody o różnych kształtach i kolorach; widać ich co najmniej kilkadziesiąt. Po nasyceniu się panoramą ruszamy na zwiedzanie kolejnych świątyń Paganu. Każda z nich wyróżnia się kształtem, wielkością, wyposażeniem wnętrza i oczywiście stanem zachowania - od świeżo odnowionych po porastające już roślinnością mury.
Jedną z najważniejszych i najlepiej zachowanych jest bez wątpienia pagoda Shwezigon. W centrum tego rozległego zespołu świątynnego znajduje się olśniewająca złotem pagoda z cenną relikwią we wnętrzu - włosem Buddy, zaś otaczają ją krużganki bogato zdobione mozaiką i malowidłami. Mimo południowej pory na marmurowym dziedzińcu wokół pagody widać modlących się wiernych. Jednak upał w południe staje się zbyt dokuczliwy, wracamy zatem na sjestę do naszego hotelu, aby kontynuować zwiedzanie Paganu późniejszym popołudniem. Największą atrakcję tego dnia zostawiamy sobie na zakończenie - jest nią oglądanie panoramy Paganu o zachodzie słońca. Docieramy w tym celu do pagody Shwe-san-daw i wspinamy się wraz z licznymi turystami na jej górny taras. Wkrótce słońce zacznie się obniża wyczarowując ciepłymi barwami i długimi cieniami niezwykły klimat. A gdy dotyka swą tarczą linii gór na horyzoncie wrażenia potęgują się, co przejawia się między innymi, co najmniej setką uruchamianych migawek aparatów fotograficznych.
Nam jednak mało jest tego typu wrażeń, postanawiamy zobaczyć kompleks świątynny Paganu o wschodzie słońca. Wyruszamy z naszego hotelu o 5 rano, aby jeszcze przed świtem dotrzeć na taras pagody Shwe-san-daw. Tym razem jesteśmy tu prawie sami, a widok mamy niesamowity; z ciemności wyłaniają się oświetlone reflektorami najważniejsze świątynie. Wkrótce zaczyna świtać i nastaje magiczna chwila budzenia się nowego dnia. Ze spowitej mgłami równiny zaczynają wyłaniać się kontury bliższych i dalszych świątyń, tworząc zjawiskowy obraz w barwach beżu i szarości. Po dłuższym oczekiwaniu na horyzoncie pojawia się słoneczna tarcza, nasycając stopniowo krajobraz ciepłymi barwami, wydobywając kształty i kolory. Magii tej chwili dopełniają wolno sunące po niebie balony. Chłoniemy zmieniające się widoki, aby zapamiętać na długo urok tego niezwykłego miejsca o wschodzie słońca.
Ale przed nami cały drugi dzień poznawania Paganu. Odwiedzamy kolejne świątynie: najpierw uznawaną (słusznie) za najpiękniejszą pagodę Ananda z sześcioma zdobionymi wieżyczkami tarasami i oryginalnymi posągami Buddy we wnętrzu, który w zależności od odległości od posągu zdaje się bądź uśmiechać, bądź smucić. Świątynia ta jest żywym miejscem buddyjskiego kultu. W pobliżu podziwiamy najwyższą w Paganie pagodę Thatbyinnyu ( o wysokości 61 metrów), zwieńczoną smukłą kopułą - sikharą. Oglądamy także niezwykłą w kształcie pagodę Dhammayangyi, przypominającą meksykańską piramidę schodkową o tak ściśle dopasowanych cegłach, że nie można między nie włożyć igły. Docieramy również do najstarszej na obszarze Paganu pagody Złota Bupaja, wzniesionej w połowie IX wieku, czyli w pierwszych latach założenia miasta. Już po zachodzie słońca osiągamy ostatnią ze świątyń, Lawka Nanda. Z jej tarasu, usytuowanego na wysokim brzegu Irawadi, podziwiamy migocącą złotem stupę oraz rozległy krajobraz z leniwie płynącą rzeką i mgłami ścielącymi się na jej drugim brzegu. Jest to wspaniałe zwieńczenie naszego dwudniowego poznawania Paganu.
Lecz przed nami jeszcze jeden mocny birmański akord. Z Paganu wyruszamy na południe, aby w ciągu dwóch dni jazdy dotrzeć poprzez dawne miasto królewskie Prome do stolicy kraju, Rangunu. Po przybyciu spełniamy swe ostatnie birmańskie marzenie; chcemy ponownie zobaczyć Shwedagon, aby jeszcze raz poczuć atmosferę tego niezwykłego miejsca. Docieramy do stóp Złotej Pagody tuż przed zachodem słońca, wchodzimy na taras otaczający główną stupę i włączamy się w nastrój panujący w świątyni. Ów nastrój tworzą przybyli tu mieszkańcy Birmy, w tym liczni mnisi i mniszki buddyjskie, modlący się przed posągami Buddy, składający swe dary z ryżu, kwiatów i owoców. Woń trociczek unosi się z ołtarzyków, a dodatkowo klimat niezwykłości potęguje zapadający zmierzch; na tle granatowego nieba odcina się masywny kształt Złotej Pagody i koronkowe zdobienia otaczających ją kaplic. Chłoniemy nastrój tej chwili, aby na długo zapamiętać klimat miejsca, będącego symbolem Birmy. Może jeszcze kiedyś tu wrócimy...


© Copyright by Zbigniew Bochenek. Design by Jac.