Kraj Długiej Białej Chmury


Aotearoa - kraj długiej białej chmury; tak nazwali nowozelandzkie wyspy rdzenni mieszkańcy tych ziem, Maorysi. I takie mamy pierwsze wrażenie, gdy po długim locie na kraniec naszego świata docieramy do Nowej Zelandii. Spośród długich obłoków wyłania się postrzępione wybrzeże Wyspy Północnej i jej pagórkowate wnętrze pokryte różnymi odcieniami żółci i zieleni. To pierwsze wrażenie będzie nam towarzyszyć podczas całej podróży, a w szczególności przy przemierzaniu górskich zakątków Wyspy Południowej, często spowitych płaszczem chmur.


Naszą podróż rozpoczynamy od największego miasta kraju, Auckland, półtoramilionowej metropolii malowniczo usytuowanej na przesmyku między Morzem Tasmana i Pacyfikiem. Auckland, choć ciekawie położone na kilku wzgórzach, w swej centralnej części nie wywiera na nas dobrego wrażenia. Ściśle zabudowane wieżowcami, z wieżą telewizyjną na czele - najwyższą budowlą półkuli południowej (321 m) raczej przytłacza przebywającego tu turystę. Niewielkim stateczkiem wyruszamy na wody przylegającej do miasta zatoki Hauraki, aby odetchnąć świeżym morskim powietrzem oraz zobaczyć okoliczne wyspy i panoramę Auckland od strony morza. Naszym celem jest wulkaniczna wysepka Rangitoto, z której szczytu roztacza się rozległy piękny widok na zatokę, usianą licznymi wyspami. Delektujemy się tym widokiem, spędzając na szczycie ponad godzinę i chłonąc pierwsze przyrodnicze wrażenia...

Kolejną porcję wrażeń odbieramy docierając na wschodnie wybrzeże Wyspy Północnej, na zalesiony półwysep Coromandel ze wspaniałymi nadmorskimi krajobrazami.
Wyruszamy na całodniową wycieczkę wzdłuż klifowego wybrzeża w okolicach miejscowości Hahei, podziwiając lazurowy kolor wody, jasne skały klifu, głębokie zatoczki otoczone bujną zielenią ze wspaniałymi drzewiastymi paprociami. Oglądamy niezwykłe formy skalne Zatoki Katedralnej, plażę z gorącymi źródłami, a także historyczne miejsce, w którym w 1769 roku pierwszy Europejczyk, kapitan James Cook wylądował na nowozelandzkiej ziemi. Pełen wrażeń dzień kończymy widokiem wspaniałej panoramy z wulkanicznego stożka Paku usytuowanego nad oceanem, na obrzeżach miejscowości Tairua. Ciepłe oświetlenie późnego popołudnia i odpływ w portowej zatoce przylegającej do miasteczka tworzą niepowtarzalny klimat chwili, dając niezwykłe poczucie swobody i radości...

Następne dni dostarczają nam całkiem innych przeżyć. Docieramy do miejscowości Rotorua, położonej nad jeziorem o tej samej nazwie, centrum kultury Maorysów, a zarazem stolicy regionu słynącego ze zjawisk geotermalnych. Zwiedzanie rozpoczynamy od samego miasteczka, gdzie w tzw. Ogrodach Rządowych napotykamy weselną grupę Maorysów. Główną atrakcją tych ogrodów jest przyciągająca wzrok budowla usytuowana w jego centrum - dawny dom zdrojowy, mieszczący obecnie muzeum sztuki i historii. Jego architektura, przypominająca domy z epoki Tudorów, przenosi nas chwilowo w europejskie klimaty.
Ale w miasteczku są również typowe budowle maoryskie, takie jak usytuowany w dzielnicy Ohinemutu dom spotkań Maorysów, z pięknymi rzeźbieniami na frontonie, świadczącymi o artystycznej tradycji rdzennych mieszkańców tych ziem. W większym stopniu z kulturą Maorysów możemy się zetknąć odwiedzając położoną na obrzeżach Rotorua wioskę Te Puia. Tu oglądamy występ maoryskiego zespołu, który w prawie godzinnym spektaklu prezentuje swoje pieśni i tańce (w tym taniec wojenny), wywodzące się z kręgu kultury polinezyjskiej. Możemy także przyjrzeć się pracy maoryskich rzemieślników, wytwarzających w miejscowych warsztatach wyroby z drewna, jadeitu czy trzciny. A dodatkową dużą atrakcją jest przylegający do wioski Te Puia obszar geotermalny, z najwyższym w Nowej Zelandii gejzerem, Pohutu, "strzelającym" w niebo wodą i parą na wysokość 30 metrów. Gejzer wraz z otoczeniem daje nam przedsmak krajobrazów, które będziemy oglądać w innych geotermalnych rezerwatach, znajdujących się w pobliżu Rotorua.

Pierwszym z nich jest rezerwat Wai-O-Tapu, położony ok. 30 km na południe od miasteczka. Nazwa rezerwatu oznacza w języku Maorysów "Święte Wody". Przechadzamy się tu po terenie bardzo aktywnym geotermalnie, obfitującym w niezwykłe formy wodne, błotne i zagłębienia skalne. Najciekawsze z nich to Szampański Basen z gorącą, nasyconą dwutlenkiem węgla wodą, z której na brzegach wytrącają się wielobarwne minerały, otaczająca basen Paleta Artysty, "dziury" w ziemi wypełnione zielonkawą lub granatową cieczą, wydzielające "piekielne" siarkowe zapachy i stąd noszące skojarzone z piekłem nazwy, takie jak Diabelskie Kałamarze, Dom Diabła czy Łazienka Diabła. Można także obejrzeć gejzer o wdzięcznej nazwie Lady Knox, uaktywniający się (przy pomocy człowieka z mydłem) regularnie o 10.15.

Innym bardzo ciekawym geotermalnym rezerwatem jest wulkaniczna dolina Waimangu. Powstała ona dopiero 120 lat temu, podczas potężnego wybuchu wulkanu Tarawera. Kilkukilometrowy spacer tą doliną dostarcza nam nowych wrażeń, odmiennych od tych z rezerwatu Wai-O-Tapu. Oglądamy największe jezioro gotującej wody tzw. Patelnię, z otaczającymi je dziwnymi błotnymi formami, przypominającymi księżycowy krajobraz. Wspinamy się na grzbiet nad doliną, aby zajrzeć do Piekielnego Krateru - jeziorka o niesamowicie jasnoniebieskiej gorącej wodzie, z gejzerem w jego wnętrzu. Po zejściu na dno doliny podziwiamy połyskujące bielą Marmurowe Tarasy i złotą ciecz, wypływającą jakby wprost z piekieł. Wspaniałym kontrapunktem dla tych "piekielnych" wrażeń jest położone na końcu doliny spokojne jezioro Tarawera, z rezerwatem wodnego ptactwa, w tym pięknych czarnych łabędzi.

Wciąż nienasyceni jadąc na południe zbaczamy z głównej trasy, aby dotrzeć do trzeciego geotermalnego rezerwatu zwanego Ukrytą Doliną (w języku Maorysów Orakei Korako). Tu, na brzegu spokojnego jeziora Ohakuri, w otoczeniu bujnej roślinności znajduje się jedna z najciekawszych atrakcji geotermalnych Nowej Zelandii. Przechadzamy się po poszczególnych poziomach tego obszaru podziwiając dyszące parą utwory o różnych kształtach i kolorach. Noszą one nazwy świetnie je opisujące, takie jak Szmaragdowy Taras, Diamentowy Gejzer, Tęczowe Kaskady, Paleta Artysty, Złoty Taras. W górnej części rezerwatu wysoko w zboczu znajduje się Jaskinia Ruatapu ze Szmaragdowym Jeziorem. Widok z wnętrza tej jaskini przenosi nas trochę w klimat filmu Park Jurajski...

Dalej nasza trasa wiedzie do centrum Wyspy Północnej, do krainy jezior i wulkanów. Tu znajduje się jezioro Taupo - największe w całej Australii i Oceanii. Powstało w wyniku gigantycznego wybuchu wulkanu w 181 r. n.e., tak potężnego, że jego efekty były odczuwalne w Chinach, a nawet odnotowane przez starożytnych rzymskich kronikarzy. Obecnie akwen ten i leżące nad nim miasteczko Taupo są światową stolicą połowu pstrąga. W pobliżu miasteczka znajdują się inne wodne atrakcje, takie jak wodospad Huka i bystrza Aratiatia na największej rzece Nowej Zelandii, Waikato. Ale tym, co najbardziej przyciąga turystów w ów region, jest wulkaniczny park narodowy Tongariro. Znajduje się on ok. 100 km na południe od Taupo, obejmując wysoki wulkaniczny płaskowyż, z górującymi nad nim czynnymi stożkami wulkanicznymi, na czele z najwyższym szczytem Wyspy Północnej, Ruapehu (2797 m). Docieramy pod sam wulkan, którego ostatnia poważna erupcja miała miejsce pół roku przed naszym przyjazdem. Oglądamy świeżo zastygłe lawowiska; sam szczyt kryje się jednak przed naszym wzrokiem w obłoku chmur. Podziwiamy przez dłuższą chwilę surowy wulkaniczny krajobraz, po czym udajemy się na kilkugodzinną wędrówkę po płaskowyżu. Naszym celem jest dwudziestometrowej wysokości wodospad Taranaki, malowniczo spadający z uskoku skalnego. Po drodze przyglądamy się zróżnicowanej wysokogórskiej roślinności i górującym w oddali stożkom wulkanicznym Ngauruhoe i Tongariro. Płaskowyż jest też znany z wysokogórskich jeziorek, a jego surowy, miejscami marsjański krajobraz posłużył jako sceneria do filmu Władca Pierścieni, sugestywnie tworząc krainę Mordoru...

Z Taupo wyruszamy na północny zachód, aby zobaczyć największą podziemną atrakcję Wyspy Północnej - jaskinie Waitomo. Jaskiń jest kilka, ale największe oblężenie przeżywa Glowworm Cave - jaskinia o unikatowym wnętrzu. Wpływamy łodzią do środka jaskini i w ciemności nad naszymi głowami, na sklepieniu, pojawiają się tysiące światełek, fosforyzujących w niebieskawo-fioletowych barwach. Są to larwy endemicznego owada żyjącego w tej jaskini, które wydzielają z siebie długie świecące nici. Wrażenie jest niesamowite, spotęgowane przez panującą tu zupełną ciemność i ciszę. Odwiedzamy także znajdującą się w pobliżu jaskinię Aranui, wyróżniającą się bogatą ornamentyką w postaci długich, cienkich stalaktytów, tworzących jakby wapienny deszcz...

Jaskinie w Waitomo są ostatnim (oprócz stolicy kraju Wellington) punktem programu na Wyspie Północnej. Z Auckland wyruszamy samolotem na Wyspę Południową i po półtoragodzinnym locie docieramy do jej największego miasta, Christchurch. Już podczas pierwszego zetknięcia Christchurch wywiera na nas korzystne wrażenie; to najbardziej angielskie z nowozelandzkich miast wyróżnia się wiktoriańską architekturą, dużą ilością zieleni i stosunkowo niewysoką zabudową. Na placu w centrum góruje neogotycka katedra z olbrzymim witrażem w kształcie rozety. Nieopodal można oglądać szacowne mury uniwersytetu i college'u. Miasto przecina rzeka Avon, ładnie otoczona pasem zieleni, z ciekawymi budowlami na obrzeżu, m.in. drewnianym kościołem św. Pawła z zabytkową dzwonnicą. Ale największą atrakcję Christchurch stanowią założone w 1887 roku Ogrody Botaniczne. Tu podziwiamy potężne stare drzewa - cedry, eukaliptusy, araukarie, lipy, daglezje oraz liczne kwiaty umieszczone w szklarniach i na rabatach: begonie, róże, orchidee, dzbaneczniki, hortensje. Przebywanie w ogrodach daje nam wytchnienie od miejskiej atmosfery i dużą dawkę energii przed dalszą podróżą.

Wkrótce, po wypożyczeniu samochodu, opuszczamy Christchurch i wyruszamy na podbój Wyspy Południowej. Naszym pierwszym celem jest park narodowy obejmujący najwyższe fragmenty Alp Południowych, z najwyższym szczytem Nowej Zelandii, Mt Cook (3754 m). Początkowo przemierzamy żyzną równinę Canterbury, aby wkrótce wspiąć się na płaskowyż krainy Mackenzie. Tu krajobraz zmienia się diametralnie; uprawy i winnice ustępują pola górskim łąkom i suchym zboczom gór. Po kilku godzinach jazdy w surowym krajobrazie ukazuje się nam nagle zjawiskowy obraz; w dolinie górskiej połyskuje olbrzymie jezioro o niesamowicie jasnoniebieskiej barwie wody. To Tekapo, sięgające na północy swymi wodami pod główne pasmo Alp Południowych.
Dużą miejscową atrakcją jest usytuowany nad brzegiem jeziora niewielki kamienny kościółek Dobrego Pasterza. Został on zbudowany w taki sposób, że wierni zwróceni w stronę ołtarza widzą poprzez okno kościoła panoramę jeziora z zamykającym ją łańcuchem górskim. Niewątpliwie sprzyja to kontemplacji i wyciszeniu...

Po krótkim odpoczynku ruszamy w dalszą drogę w stronę najwyższych gór. Wkrótce docieramy do drugiego wielkiego akwenu górskiego, jeziora Pukaki. Ma ono także rzadką, mlecznoniebieską barwę, wynikającą z zasilania jeziora wodami wypływającymi wprost spod lodowca. Na północnym jego brzegu znajduje się ośrodek kempingowy, stanowiący naszą bazę wypadową w głąb gór. Z werandy roztacza się wieczorem rozległa panorama najwyższych gór Nowej Zelandii. Wyłania się nawet, zwykle otulony płaszczem chmur, wierzchołek najwyższej góry Mt Cook, zwanej w języku Maorysów Aoraki. Jesteśmy szczęśliwi, że niebiosa jak na razie nam sprzyjają...

Następnego ranka wybieramy się pod główny masyw górski, do miejscowości Mt Cook Village, skąd wyruszamy szlakami w głąb gór. Pogoda nas nie rozpieszcza; przemieszczają się gnane silnym wiatrem zwały chmur, temperatura waha się w granicach kilku stopni. Nie przeszkadza nam to jednak podziwiać surowe piękno gór; wyłaniający się chwilowo spośród chmur Mt Cook, leżący u jego podnóża lodowiec Muellera, wiszące małe lodowce na zboczach szczytu Selton. Koniecznie chcemy zobaczyć największą rzekę lodu Nowej Zelandii, 29-kilometrowy lodowiec Tasmana. Jego widok z grzbietu okalającego dolinę jest niezwykły; pokryte rumoszem skalnym cielsko lodowca wypływające z głębi gór, mlecznobiałe jezioro u jego czoła z pływającymi bryłami lodu, poszarpane, ostre wierzchołki gór ponad doliną. Napawamy się tym widokiem ponad godzinę, obserwując grę światła na wodach jeziora i górskich stokach.

Duch gór jest dla nas łaskawy; po zmiennej pogodzie w ciągu dnia wieczorem możemy obserwować złocące się w zachodzącym słońcu zachodnie zbocze Mt Cook. A żeby nasza radość była pełna, gdy zrywamy się z łóżek o świcie, naszym oczom ukazuje się panorama całego łańcucha górskiego w promieniach wschodzącego słońca. Widok jest tak magiczny, że z trudem odrywamy od niego wzrok (i aparaty fotograficzne), aby spakować się i wyruszyć w dalszą podróż...

Czas nagli: czekają nas dalsze atrakcje położone w głębi Wyspy Południowej. Przemierzamy górską krainę z jeziorami o rozmaitych barwach, łąkami ze stadami owiec, sadami, aż docieramy do Arrowtown, usytuowanego w sercu gór. To małe miasteczko, przypominające swoim wyglądem osadę z Dzikiego Zachodu. W drugiej połowie XIX wieku kwitło tu życie, związane z gorączką złota, która rozpoczęła się ok. 1860 roku. Do dziś pozostały budowle, przypominające czasy świetności sprzed półtora wieku - budynek poczty, apteka, cukiernia. Przechadzamy się po głównej ulicy miasteczka starając się wyobrazić sobie atmosferę dawnych lat...

Kolejny cel naszej podróży, Queenstown malowniczo położone nad jeziorem Wakatipu u stóp wysokiego łańcucha górskiego, urzeka nas od pierwszej chwili; wieczorem na głównych uliczkach i bulwarze nad jeziorem tętni życie, dając przedsmak atrakcji czekających w jego okolicach. A atrakcji tych jest co niemiara, Queenstown jest bowiem nazywane stolicą sportów ekstremalnych. Można tu skoczyć z mostu na bungy, polatać na paralotni, przejechać się szybką motorówką w górskim kanionie, przepłynąć tratwą po górskiej rzece. Przyglądamy się chętnym do podniesienia sobie poziomu adrenaliny w takiej formie, sami jednak wybieramy mniej ekstremalne, aczkolwiek równie głębokie przeżycia. Jednym z nich jest przejazd w głąb gór wzdłuż jeziora Wakatipu. 60-kilometrowa droga wije się wzdłuż brzegu jeziora, przecinając niezamieszkałą górska krainę, której niezwykłe, częściowo spowite w chmurach krajobrazy były natchnieniem reżysera Władcy Pierścieni. Woda, góry i chmury tworzą wciąż zmieniającą się konstelację, której surowy klimat urzeka nas swym pięknem. I nawet deszcz siąpiący na końcu trasy, u podnóża głównego pasma Alp, nie jest w stanie zniweczyć wrażeń z podróży wzdłuż jeziora...

"Żelaznym" punktem programu pobytu w Queenstown jest wyjazd na górujący nad miastem Bob's Peak. My również nie omijamy tej atrakcji i stromo wznoszącą się w górę kolejką gondolową docieramy na szczyt. Widok zapiera dech w piersiach: u stóp leży przytulone do zatoki jeziora miasto, w dalszym planie perspektywę zamykają ostre wierzchołki gór Remarkables, widać oba ramiona jeziora Wakatipu wrzynające się w górski krajobraz. Bogatą scenerię urozmaicają czasze paralotni wolno sunących nad taflą jeziora i wciąż zmieniające się układy chmur. Widoki są tak niezwykłe, że chłoniemy je ponad godzinę i dopiero padający deszcz skłania nas do powrotu do miasta...

Kolejny dzień budzi w nas nowe emocje: mamy dotrzeć do Parku Narodowego Fiordland, najmniej skażonej cywilizacją części Wyspy Południowej. To kraina dzikich górskich krajobrazów, głębokich fiordów, jezior ukrytych w górskich dolinach... i prawie niezamieszkana. Po kilkugodzinnej jeździe docieramy do niewielkiego miasteczka, usytuowanego u wrót parku, Te Anau. Nie zatrzymujemy się tu jednak dłużej, chcemy bowiem osiągnąć miejscowy "kraniec świata", czyli miejscowość Manapouri, nad jeziorem o tej samej nazwie. Tu kończy się droga wiodąca na południowy zachód; dalej prowadzą przez góry kilkudniowe trasy trekkingowe, kończące się nad dzikimi fiordami. Przez chwilę podziwiamy surowe piękno tej krainy i wracamy do cywilizacji, choć w bardzo łagodnej formie, bo zamieszkujemy na farmie danieli, z rozległym widokiem na górskie pasmo Alp Południowych.

Lecz w tym uroczym miejscu nie przebywamy długo, już następnego dnia czeka nas jedna z największych atrakcji Wyspy Południowej (i całej Nowej Zelandii) - fiord Milford Sound. Rano budzi nas padający deszcz, lecz niezrażeni wyruszamy w 120-kilometrową trasę przez główne pasmo Alp w stronę fiordu. Niestety - w miarę zbliżania się do fiordu deszcz nasila się, ograniczając widoki towarzyszące nam po obu stronach szosy. A są one niesamowite: strome góry pokryte bujną zielenią, z których stoków spadają kaskady wodospadów. Po 3-godzinnej jeździe docieramy do małego portu Milford Sound, przytulonego do górskiego zbocza, gdzie rozpoczynamy rejs po fiordzie. Padający deszcz i chmury tworzą wyjątkową scenerię tego miejsca; z wynurzających się z oparów skalnych ścian fiordu spływają liczne strumienie i wodospady, ujście fiordu do Morza Tasmana spowija mgła, z której inne statki wycieczkowe wynurzają się jak zjawy. Chłoniemy tę niezwykłą chwilę, próbując sobie wyobrazić, jak wyglądałoby to miejsce w słonecznej scenerii. Ale ponieważ pada tu przez 300 dni w roku, nie mamy pretensji do losu...

Powracamy do Queenstown, aby następnego dnia powtórnie przekroczyć główne pasmo Alp Południowych i dotrzeć do kolejnej dużej atrakcji Wyspy Południowej, Parku Narodowego Westland. Trasa wiedzie przez pokryty bujną roślinnością park narodowy Mt Aspiring; niestety padający bez przerwy deszcz uniemożliwia jego bliższe poznanie. Po wielogodzinnej jeździe w silnym deszczu docieramy do małej osady Franz Josef, usytuowanej w pobliżu jednej z największej atrakcji parku Westland, lodowca Franciszka Józefa. Lodowiec jest ewenementem na skalę światową, schodzi bowiem spod najwyższych szczytów Alp prawie do poziomu morza i w ostatnich latach przyrasta (w odróżnieniu od większości lodowców). Pragniemy więc po przybyciu do osady Franz Josef jak najszybciej zobaczyć ten cud natury; niestety - dwa podejścia do jego obejrzenia z bliska kończą się niepowodzeniem z powodu padającego deszczu. Dopiero za trzecim razem docieramy na punkt widokowy usytuowany ok. 200m od czoła lodowca i możemy przez dłuższą chwilę oglądać go w pełnej krasie. Lodowiec mieni się odcieniami bieli, szarości i jasnego błękitu; jest pocięty licznymi szczelinami, a wypływa spod niego mroźna rzeka, wpadająca kilka kilometrów dalej do morza...

Kolejny dzień wita nas piękną pogodą; szczyty Alp pięknie rysują się na tle błękitnego nieba. My jednak, choć z żalem, ruszamy dalej, gdyż tego dnia czeka nas najdłuższy odcinek w podróży po Wyspie Południowej. Początkowo jedziemy wzdłuż surowego, omiatanego silnymi wiatrami wybrzeża Morza Tasmana. Po kilkudziesięciu kilometrach docieramy do barwnej miejscowości Hokitika, słynącej z wielu rzemieślniczych zakładów. Oglądamy sklepowe wystawy z wyrobami z jadeitu, złotą i srebrną biżuterią, drewnianymi rzeźbami. Nabywamy drobne prezenty - wyroby z miejscowej muszli, zwanej paua. Po raz ostatni oglądamy z oddali najwyższy szczyt Nowej Zelandii i wyruszamy przez główny łańcuch Alp na wschodnie wybrzeże, do miejscowości Kaikoura. Droga wiedzie przez niemal niezamieszkane góry; dopiero pod wieczór docieramy do celu. Kaikoura, rybackie miasteczko pięknie usytuowane w zatoce u nasady półwyspu, słynie z bogatej fauny morskiej. Można tu zobaczyć przypływające na gody wieloryby, orki, delfiny, foki i liczne ptaki morskie. Pierwotnie planujemy wybrać się statkiem w morze na poszukiwanie wielorybów, ale ostatecznie wyruszamy na spacer w okolice Kaikoury po klifowym półwyspie. I nie żałujemy tego wyboru, bowiem widoki morskiego wybrzeża z klifu są niezwykłe. W małych, skalistych zatoczkach możemy obserwować wygrzewające się foki, nad nami unoszą się mewy, kormorany i albatrosy. Towarzyszy nam wspaniałe poczucie niezmierzonej przestrzeni - na wschód rozciąga się bez przeszkód ocean przez kilka tysięcy kilometrów, aż do wybrzeży Ameryki Południowej.

Następnego dnia rankiem z trudem opuszczamy Kaikourę - piękna pogoda pozwala nam podziwiać wspaniały ośnieżony łańcuch górski, wyrastający nad miasteczkiem niemal wprost z morza. Ale ten dzień ma także przynieść wiele nowych wrażeń. Najpierw dłuższą chwilę przyglądamy się kolonii fok, wygrzewających się na kamieniach i baraszkujących w skalnych basenach, tuż obok głównej drogi biegnącej na północ wyspy. Wkrótce wkraczamy do krainy Marlborough - regionu słynącego z produkcji win. Głównym ośrodkiem tego regionu jest miasteczko Blenheim, wokół którego rozciągają się liczne winnice. W Blenheim nabywamy najlepsze miejscowe wino, szczepu Savignon Blanc i ruszamy na zachód, w stronę łańcucha górskiego Alp Południowych. Naszym celem jest park narodowy Nelson Lakes, położony w sercu północnego masywu Alp. Droga doń prowadząca przecina pasterską krainę, której głównymi mieszkańcami są owce. W pewnym momencie przekonujemy się o tym dobitnie, gdy całą szerokość szosy wypełnia nam stado tych zwierząt. Obserwujemy z podziwem pracę psów pasterskich, które po mistrzowsku kierując stadem, umożliwiają nam przejazd. Ta scenka wyraźnie nam uświadamia charakter Wyspy Południowej, pokrytej w większości łąkami i pastwiskami.

Park Narodowy Nelson Lakes obejmuje dwa polodowcowe jeziora Rotoiti i Rotoroa, otoczone bogatymi lasami bukowymi. Docieramy do małej osady St Arnaud położonej nad jeziorem Rotoiti i wyruszamy na wycieczkę wzdłuż brzegów jeziora. Podziwiamy piękne górskie krajobrazy i bogatą leśną florę, zaprzyjaźniamy się z miejscowym ptactwem wodnym, czarnymi łabędziami i kaczkami. Prawie całkowity brak turystów sprawia, iż panuje tu spokojna, niemal idylliczna atmosfera, pozwalająca na wyciszenie przed dalszymi etapami podróży...

W kolejnym etapie zamierzamy dotrzeć do północnego krańca Wyspy Południowej, gdzie znajduje się Abel Tasman, jeden z najciekawszych nadmorskich parków narodowych. Po drodze zaglądamy do stolicy tego regionu, portowego miasta Nelson, słynącego z największej ilości słonecznych dni w roku. Mamy jednak pecha, gdyż Nelson wita nas siąpiącym deszczem, więc po krótkim spacerze i obejrzeniu miejscowej katedry ruszamy w stronę bram parku narodowego. Po kilkudziesięciu kilometrach docieramy do małej osady Marahau, położonej u wrót parku. Zamieszkujemy na farmie, w towarzystwie owiec, krów lam, kur...i wszędobylskiego pawia. Wieczorem oglądamy oryginalną miejscową galerię sztuki, eksponującą m.in. realistyczne rzeźby z pni drzew. Ale myślami sięgamy już w następny dzień, kiedy to planujemy całodniową wycieczkę do parku narodowego.

Ranek wita nas piękną pogodą, wsiadamy zatem do motorowej łódki, zwanej wodną taksówką i wyruszamy trasą wzdłuż wybrzeża parku. Podziwiamy strome zalesione brzegi, zaglądamy do kilku morskich zatoczek, podpływamy do wysepki z wygrzewającymi się fokami. Po godzinnej jeździe dobijamy do jednej z piaszczystych zatok, zwanej Tonga Bay i rozpoczynamy kilkugodzinną wędrówkę wzdłuż wybrzeża. Ścieżka wiedzie początkowo morskim klifem, podziwiamy z wysokości niesamowity lazur wody w zatoce, urozmaicony zielenią nadbrzeżnych drzew i jaskrawymi kolorami kajaków. Następnie schodzimy do kolejnej zatoki, okrążając ze względu na przypływ jej liczne odgałęzienia (podczas odpływu można ją przejść suchą nogą). Przechodząc wiszącym mostem przecinamy rzeczkę wpadającą do morza i wchodzimy w tunel utworzony przez paprocie drzewiaste. Wkrótce naszym oczom ukazują się kolejne niewielkie zatoczki, aż późnym popołudniem docieramy do celu naszej wędrówki, zatoki Torrent Bay. Zaglądaliśmy tu rano łódką przy wysokim stanie wód; obecnie podczas odpływu większość zatoki to odsłonięte łachy piasku, tworzące piękne wzory. W oczekiwaniu na powrotny transport wodną taksówką przechadzamy się po dnie zatoki, obserwując polujące wodne ptactwo oraz odkryte kolonie małż, które miejscowi skrzętnie zbierają na wieczorny posiłek.

Następny piękny poranek napawa nas lekkim smutkiem - to już ostatni dzień naszego pobytu na Wyspie Południowej. Wyruszamy na wschód, w stronę niewielkiego portowego miasteczka Picton, aby stamtąd przeprawić się promem na Wyspę Północną. Wybieramy nadmorską trasę wiodącą przez krainę fiordów, zwaną Marlborough Sound. Jest niezwykle malownicza; oglądamy wciąż zmieniające się widoki zatok głęboko wciętych w głąb lądu, małych miejscowości ukrytych w głębi tych zatok, lasów pokrywających zbocza fiordów. Po kilkudziesięciu kilometrach wijącej się serpentynami drogi nagle naszym oczom ukazuje się lśniące bielą promów miasteczko Picton. Wsiadamy tu na jeden z nich, płynący przez Cieśninę Cooka na Wyspę Północną, do stolicy kraju, Wellington. Przez pierwszą godzinę prom sunie majestatycznie wzdłuż fiordu, a my podziwiamy dziką przyrodę na jego brzegach i liczne jachty płynące po jego wodach. Po godzinie dopływamy do skalnych wrót u ujścia fiordu do Cieśniny Cooka; w oddali widać częściowo spowite w chmurach brzegi Wyspy Północnej. Po kolejnych dwóch godzinach wpływamy do pięknej zatoki (podobnej do zatoki San Francisco), na której brzegach leży Wellington.

Stolica kraju wywiera na nas bardzo korzystne wrażenie już podczas pierwszego wieczornego spaceru; utwierdza się ono w trakcie jej całodziennego zwiedzania w dniu następnym. Miasto jest pięknie położone na wzgórzach; ulice biegną na różnych poziomach, dając możliwość rozległych widoków z górnej części miasta. Stara drewniana zabudowa sprzed ponad 100 lat przyciąga wzrok starannym utrzymaniem i odrestaurowaniem. W dzielnicy rządowej oglądamy m.in. ciekawą architekturę budynków parlamentu i katedrę św. Pawła. W nabrzeżnej części miasta spotykamy zabudowę z różnych epok, jednak współistniejącą zgodnie obok siebie. Dużą atrakcją Wellington jest wyjazd kolejką szynową na wzgórze widokowe, skąd roztacza się piękna panorama miasta i zatoki. Tuż obok punktu widokowego zaczyna się Ogród Botaniczny, z ciekawymi okazami drzew, krzewów i kwiatów. Spacer w ogrodzie usytuowanym na wzgórzach stanowi dla nas wspaniałe wytchnienie od zgiełku miasta.
Po powrocie do centrum odwiedzamy ulokowane na nabrzeżu najważniejsze muzeum Nowej Zelandii, Te Papa Tongarewa. W tym wyróżniającym się nowoczesną architekturą muzeum można zapoznać się z historią i kulturą Nowej Zelandii, tworzoną zarówno przez Maorysów, jak też przez przybyszów z różnych stron świata (w tym z Polski). Nowoczesne, multimedialne prezentacje rozmaitych aspektów tej kultury sprawiają, że zwiedzanie muzeum jest bardzo atrakcyjne; można tu spędzić wiele czasu, odkrywając mało znane karty historii i tradycji.

Obraz Wellington nie byłby pełen, gdybyśmy na zakończenie pobytu nie udali się na usytuowane bezpośrednio nad zatoką wzgórze widokowe Victoria. Roztacza się stąd panorama 360 stopni; z jednej strony widać łuk zatoki ze wznoszącą się stopniowo na wzgórza zabudową centrum miasta, z drugiej zaś strony rozciągają się dzielnice willowe dochodzące aż do położonego między morzem i jeziorem lotniska. Przebywamy na wzgórzu przez dłuższy czas, napawając się wspaniałymi widokami, ale uświadamiamy sobie, że jest to ostatni akord naszego pobytu w Nowej Zelandii. Następnego dnia rankiem opuszczamy bowiem ów niezwykły kraj na krańcu świata, tak daleki a zarazem przez swe piękno tak nam bliski...


© Copyright by Zbigniew Bochenek. Design by Jac.